sobota, 2 sierpnia 2014

"S.O.S"


Amy’s POV:

- Poczekaj! Nie trzaskaj od razu drzwiami! Pozwól mi się wytłumaczyć i złożyć Ci życzenia, proszę – mężczyzna starał się mnie powstrzymać. Stałam jak sparaliżowana – Amy, tęsknie za Tobą i chciałbym…
- W dupie mam czego być chciał! – przerwałam mu odzyskując mowę- Możesz sobie wsadzić w dupę te kwiatki, życzenia i kolejne kłamstwa tym razem odświętnie zapakowane! Spierdalaj bo zawołam chłopaków!
- Rozumiem, że sobie na to zasłużyłem, ale może moglibyśmy…
- Nie, nie moglibyśmy! – trzasnęłam mu drzwiami przed nosem i osunęłam się po nich na podłogę. Łzy zaczęły płynąć po moich policzkach. Teoretycznie przestałam go kochać w dniu w którym dowiedziałam się jak mnie przez tyle czasu traktował, ale dalej potrafił mnie wyprowadzić z równowagi i doprowadzić do płaczu.
- Kto to był? Co się stało? – zaniepokojony Nick przykucnął obok mnie odgarniając mi niesforne kosmyki z twarzy.
- To był Tom – szepnęłam.
- Skurwysyn ma czelność się tu pokazywać i…
- Nick, wystarczy – Jasmine pojawiła się nagle koło nas – zajmij się chwilę gośćmi, proszę.
Chłopak posłał jej urażone spojrzenie, ale posłusznie wstał i zniknął w pokoju. Przyjaciółka usiadła obok obejmując mnie ramieniem. Oparłam o nie głowę i wdychałam jej słodko-kojący zapach perfum.
- Zaraz powiem gościom, że koniec imprezy. Domyślam się, że nastrój prysł – szepnęła głaszcząc mnie po włosach.
- Przykro mi, Jas. Świetnie to wszystko zaplanowałaś i urządziłaś a przez tego dupka…
- Nie przejmuj się. O imprezie i tak długo będzie głośno – mrugnęła do mnie podnosząc się z podłogi – Idź się połóż lepiej.
Posłusznie poszłam do swojej sypialni. Z ulgą zsunęłam z nóg wysokie szpilki i pozbyłam się ciężkiej biżuterii. Nie chciało mi się spać. Wiecie jak to jest, kiedy kładziecie się do łóżka i nagle dopadają Was wszystkie myśli, które tak starannie w ciągu dnia od siebie odpychaliście?! Wolałam tego uniknąć, a w każdym razie odwlec w czasie. Siadając na łóżku zobaczyłam zostawioną tu wcześniej karteczkę. Pod wpływem impulsu wystukałam szybko sms’a i wysłałam na zapisany na papierze numer. Nie musiałam długo czekać na odpowiedź.


Justin’s POV:

Siedziałem za ogromnym mahoniowym biurkiem. Widok nigdy nie śpiącego miasta rozciągał się za ogromnym oknem pełniącym rolę jednej ze ścian mojego biura. Uwielbiałem wieczorami wpatrywać się w tętniące życiem, mieniące się wszystkimi kolorami tłoczne ulice. Zdarzało mi się zostawać tu po godzinach tylko po to, żeby w spokoju pomyśleć. Wyznawałem zasadę, jak wielu w tej branży, że spraw biznesowych i życia prywatnego się nie łączy. Dzisiaj przestrzeganie tej zasady przychodziło mi z trudem.
- Justin, słuchasz mnie w ogóle ? – zirytowany Tom przerwał czytanie raportu domagając się mojej uwagi – słuchaj, nie musimy tego teraz robić. Zostałem po godzinach bo o to poprosiłeś, ale to chyba nie Twój dzień…
- Wybacz mi, Tom. Zostaw mi proszę te papiery, zapoznam się z nimi i rano je omówimy. Idź do domu – odparłem podnosząc się z fotela i podając mu rękę na pożegnanie. Uścisnął mi dłoń, uśmiechnął się blado, jakby chciał dodać mi otuchy, i opuścił pomieszczenie. Westchnąłem opadając ciężko na sofę stojącą pod szklaną ścianą. To co powiedziała mi Blair nie dawało mi spokoju. Ignorowanie jej na początku naszej znajomości było łatwe, ale teraz kiedy jej słowa w niewytłumaczalny sposób zaczęły stawać się rzeczywistością… ”Popierdoliło cie, Bieber. Magia nie istnieje w prawdziwym świecie”- skarciłem się w myślach. Mój telefon zasygnalizował nadejście wiadomości. Po przeczytaniu jej, nie zastanawiając się długo, chwyciłem marynarkę i wyszedłem z biura.


Amy’s POV:

- Jeszcze raz to samo, proszę – skinęłam ręką na barmana wskazując pusty kieliszek stojący przede mną na barze.
- 2 razy – usłyszałam męski głos dochodzący zza moich pleców. Już sekundę później wpatrywałam się w karmelowe tęczówki – Dlaczego jesteś taka zaskoczona? To Ty do mnie napisałaś.
- Sądziłam, że statek zdąży zatonąć nim się pojawisz[1].- odparłam krótko i krzywiąc się szybko opróżniłam kieliszek. Justin patrzył na mnie przez chwilę nic nie mówiąc, jakby intensywnie nad czymś myśląc. Nie potrafiłam wytrzymać jego spojrzenia więc spuściłam wzrok.
- Wychodzimy – jednym sprawnym ruchem wlał w siebie zawartość kieliszka a następnie złapał mnie za rękę pomagając wstać z wysokiego, barowego krzesła.
Próbowałam rzecz jasna protestować, ale bezskutecznie. Nie miałam ochoty na zaprzyjaźnianie się, zacieśnianie więzi… no wiecie, ploteczki, zwierzanie i tego typu „przyjemności”. Chciałam z nim pić, tak jak tej nocy, gdy się poznaliśmy. Miał być lekarstwem. Może to brzmi jakbym chciała wykorzystać Justina, ale to nie tak. Po prostu on nie był elementem codzienności, żadne problemy nie były z nim powiązane. Przebywanie z nim, nawet jeśli był zapatrzonym w siebie dupkiem, było łatwe i przyjemne.  Zresztą sam zostawił mi numer telefonu opisując go „S.O.S”, prawda?!
- Poradzę sobie! – odepchnęłam jego rękę przekonana, że mimo alkoholu krążącego w moich żyłach grawitacja mnie nie pokona. To był błąd. Dopiero, gdy wstałam poczułam w nogach liczbę wypitych drinków. Runęłam na ziemię brutalnie zderzając się z podłożem.
- Ale się załatwiłaś.…- westchnął Justin owijając ręce wokół mojej talii i podnosząc mnie do góry – Na dzisiaj Ci już wystarczy, odwiozę Cie.
- Nie chcę jechać do domu, Justin – szepnęłam zastanawiając się jak mu to wytłumaczyć. Nie chciałam opowiadać całej zawiłej historii o tym jakim mój były jest dupkiem. To żałosne, kto chciałby tego słuchać i kogo to obchodzi. Poza tym nie chciałam spędzać urodzin w ten sposób. To, że tak się zalałam, też nie było planowane – Mam dzisiaj urodziny.
- Cóż, w takim razie…- zmarszczył brwi jakby intensywnie rozważając za i przeciw, ostatecznie puścił mi oczko – Wszystkiego najlepszego! Chodźmy, znam odpowiednie miejsce, żeby to uczcić.
Justin szybko się zorientował, że trzeźwość mojego umysłu nie idzie w parze z trzeźwością ciała. Chodzenie utrudniały mi nie tylko procenty, ale i wysokie obcasy. Nim się zorientowałam co zamierza mężczyzna, unosiłam się nad ziemią otulona ramionami amortyzującymi każdy krok.
- Całe szczęście, że mam karnet na siłownię… no i że to niedaleko- mruknął.



[1] Nawiązanie do karteczki z numerem „SOS” (Save Our Ship, ang.ratujcie nasz statek)


***
Dla tych, którzy jeszcze nie widzieli :