Amy’s POV:
- Poczekaj! Nie
trzaskaj od razu drzwiami! Pozwól mi się wytłumaczyć i złożyć Ci życzenia,
proszę – mężczyzna starał się mnie powstrzymać. Stałam jak sparaliżowana – Amy,
tęsknie za Tobą i chciałbym…
- W dupie mam
czego być chciał! – przerwałam mu odzyskując mowę- Możesz sobie wsadzić w dupę te
kwiatki, życzenia i kolejne kłamstwa tym razem odświętnie zapakowane! Spierdalaj
bo zawołam chłopaków!
- Rozumiem, że
sobie na to zasłużyłem, ale może moglibyśmy…
- Nie, nie
moglibyśmy! – trzasnęłam mu drzwiami przed nosem i osunęłam się po nich na
podłogę. Łzy zaczęły płynąć po moich policzkach. Teoretycznie przestałam go
kochać w dniu w którym dowiedziałam się jak mnie przez tyle czasu traktował,
ale dalej potrafił mnie wyprowadzić z równowagi i doprowadzić do płaczu.
- Kto to był? Co
się stało? – zaniepokojony Nick przykucnął obok mnie odgarniając mi niesforne
kosmyki z twarzy.
- To był Tom –
szepnęłam.
- Skurwysyn ma
czelność się tu pokazywać i…
- Nick,
wystarczy – Jasmine pojawiła się nagle koło nas – zajmij się chwilę gośćmi,
proszę.
Chłopak posłał
jej urażone spojrzenie, ale posłusznie wstał i zniknął w pokoju. Przyjaciółka
usiadła obok obejmując mnie ramieniem. Oparłam o nie głowę i wdychałam jej
słodko-kojący zapach perfum.
- Zaraz powiem
gościom, że koniec imprezy. Domyślam się, że nastrój prysł – szepnęła głaszcząc
mnie po włosach.
- Przykro mi,
Jas. Świetnie to wszystko zaplanowałaś i urządziłaś a przez tego dupka…
- Nie przejmuj
się. O imprezie i tak długo będzie głośno – mrugnęła do mnie podnosząc się z
podłogi – Idź się połóż lepiej.
Posłusznie
poszłam do swojej sypialni. Z ulgą zsunęłam z nóg wysokie szpilki i pozbyłam
się ciężkiej biżuterii. Nie chciało mi się spać. Wiecie jak to jest, kiedy
kładziecie się do łóżka i nagle dopadają Was wszystkie myśli, które tak
starannie w ciągu dnia od siebie odpychaliście?! Wolałam tego uniknąć, a w
każdym razie odwlec w czasie. Siadając na łóżku zobaczyłam zostawioną tu
wcześniej karteczkę. Pod wpływem impulsu wystukałam szybko sms’a i wysłałam na
zapisany na papierze numer. Nie musiałam długo czekać na odpowiedź.
Justin’s POV:
Siedziałem za
ogromnym mahoniowym biurkiem. Widok nigdy nie śpiącego miasta rozciągał się za
ogromnym oknem pełniącym rolę jednej ze ścian mojego biura. Uwielbiałem
wieczorami wpatrywać się w tętniące życiem, mieniące się wszystkimi kolorami
tłoczne ulice. Zdarzało mi się zostawać tu po godzinach tylko po to, żeby w
spokoju pomyśleć. Wyznawałem zasadę, jak wielu w tej branży, że spraw
biznesowych i życia prywatnego się nie łączy. Dzisiaj przestrzeganie tej zasady
przychodziło mi z trudem.
- Justin,
słuchasz mnie w ogóle ? – zirytowany Tom przerwał czytanie raportu domagając
się mojej uwagi – słuchaj, nie musimy tego teraz robić. Zostałem po godzinach
bo o to poprosiłeś, ale to chyba nie Twój dzień…
- Wybacz mi,
Tom. Zostaw mi proszę te papiery, zapoznam się z nimi i rano je omówimy. Idź do
domu – odparłem podnosząc się z fotela i podając mu rękę na pożegnanie. Uścisnął
mi dłoń, uśmiechnął się blado, jakby chciał dodać mi otuchy, i opuścił
pomieszczenie. Westchnąłem opadając ciężko na sofę stojącą pod szklaną ścianą.
To co powiedziała mi Blair nie dawało mi spokoju. Ignorowanie jej na początku
naszej znajomości było łatwe, ale teraz kiedy jej słowa w niewytłumaczalny
sposób zaczęły stawać się rzeczywistością… ”Popierdoliło cie, Bieber. Magia nie
istnieje w prawdziwym świecie”- skarciłem się w myślach. Mój telefon
zasygnalizował nadejście wiadomości. Po przeczytaniu jej, nie zastanawiając się
długo, chwyciłem marynarkę i wyszedłem z biura.
Amy’s POV:
- Jeszcze raz to
samo, proszę – skinęłam ręką na barmana wskazując pusty kieliszek stojący
przede mną na barze.
- 2 razy –
usłyszałam męski głos dochodzący zza moich pleców. Już sekundę później
wpatrywałam się w karmelowe tęczówki – Dlaczego jesteś taka zaskoczona? To Ty
do mnie napisałaś.
- Sądziłam, że
statek zdąży zatonąć nim się pojawisz[1].-
odparłam krótko i krzywiąc się szybko opróżniłam kieliszek. Justin patrzył na mnie
przez chwilę nic nie mówiąc, jakby intensywnie nad czymś myśląc. Nie potrafiłam
wytrzymać jego spojrzenia więc spuściłam wzrok.
- Wychodzimy –
jednym sprawnym ruchem wlał w siebie zawartość kieliszka a następnie złapał
mnie za rękę pomagając wstać z wysokiego, barowego krzesła.
Próbowałam rzecz
jasna protestować, ale bezskutecznie. Nie miałam ochoty na zaprzyjaźnianie się,
zacieśnianie więzi… no wiecie, ploteczki, zwierzanie i tego typu
„przyjemności”. Chciałam z nim pić, tak jak tej nocy, gdy się poznaliśmy. Miał
być lekarstwem. Może to brzmi jakbym chciała wykorzystać Justina, ale to nie
tak. Po prostu on nie był elementem codzienności, żadne problemy nie były z nim
powiązane. Przebywanie z nim, nawet jeśli był zapatrzonym w siebie dupkiem,
było łatwe i przyjemne. Zresztą sam
zostawił mi numer telefonu opisując go „S.O.S”, prawda?!
- Poradzę sobie!
– odepchnęłam jego rękę przekonana, że mimo alkoholu krążącego w moich żyłach
grawitacja mnie nie pokona. To był błąd. Dopiero, gdy wstałam poczułam w nogach
liczbę wypitych drinków. Runęłam na ziemię brutalnie zderzając się z podłożem.
- Ale się
załatwiłaś.…- westchnął Justin owijając ręce wokół mojej talii i podnosząc mnie
do góry – Na dzisiaj Ci już wystarczy, odwiozę Cie.
- Nie chcę
jechać do domu, Justin – szepnęłam zastanawiając się jak mu to wytłumaczyć. Nie
chciałam opowiadać całej zawiłej historii o tym jakim mój były jest dupkiem. To
żałosne, kto chciałby tego słuchać i kogo to obchodzi. Poza tym nie chciałam
spędzać urodzin w ten sposób. To, że tak się zalałam, też nie było planowane –
Mam dzisiaj urodziny.
- Cóż, w takim
razie…- zmarszczył brwi jakby intensywnie rozważając za i przeciw, ostatecznie
puścił mi oczko – Wszystkiego najlepszego! Chodźmy, znam odpowiednie miejsce,
żeby to uczcić.
Justin szybko
się zorientował, że trzeźwość mojego umysłu nie idzie w parze z trzeźwością
ciała. Chodzenie utrudniały mi nie tylko procenty, ale i wysokie obcasy. Nim
się zorientowałam co zamierza mężczyzna, unosiłam się nad ziemią otulona
ramionami amortyzującymi każdy krok.
- Całe
szczęście, że mam karnet na siłownię… no i że to niedaleko- mruknął.