Justin’s POV:
- Jesteś pewny, że to tutaj? –
zerkałem to na Josha to na szklane drzwi witryny sklepowej. Kolorowy szyld
sugerował, że stoimy przed sklepem z ekologiczną żywnością a nie żadną komnatą
magii. W duchu miałem nadzieję, że seksowna wróżka Blair tak naprawdę istnieje
tylko w głowach niezaspokojonych nowojorczyków. Łudziłem się, że ominie mnie ta
cała szopka z cyklu „wybierz kartę…”.
-Stary mówię Ci,
że to tutaj! – zapewnił mnie po uprzednim zerknięciu na karteczkę z adresem –
Zapytamy!
No i ruszył
przed siebie. Co miałem zrobić? Nie mogłem puścić go tam samego. Josh był moim
najlepszym przyjacielem od zawsze, a dokładniej odkąd w wieku 10lat
przeprowadziłem się z rodzicami do Nowego Jorku. Wiele razem przeszliśmy, a co
za tym idzie, ufałem mu bezgranicznie.
Wnętrze niczym się nie wyróżniało. Skrzynki
warzyw ekologicznie hodowanych piętrzyły się wzdłuż zielonych ścian ustępując
dalej miejsca półkom z bezglutenowymi produktami i bezcukrowymi przekąskami.
- Nie sądziłam,
że zdecydujecie się wejść. Mogę w czymś pomóc? Wyglądacie na przerażonych,
chłopcy – powiedziała dziewczyna, która niespodziewanie wysunęła się zza kotary,
za którą prawdopodobnie było zaplecze. Iskierki rozbawienia tańczyły w jej dużych
niebieskich oczach. Żaden z nas nie miał wątpliwości, kogo mieliśmy w tym
momencie przed sobą. Jej długie blond włosy otulały jej nagie ramiona.
Dopasowane ubrania podkreślały jej zgrabne kształty. Uśmiech błąkający się po
twarzy dodawał jej uroku i przełamywał tajemniczą aurę, która ją otaczała.
Onieśmielała.
- Słyszeliśmy,
że potrafisz wróżyć. Jesteśmy ciekawi co nas czeka…- mój kumpel całe szczęście w
porę się opanował i przemówił.
Dziewczyna spoważniała.
Podeszła do drzwi i przekręciła w nich klucz zamykając naszą trójkę wewnątrz.
Skinęła na nas ręką zachęcając do pójścia za nią. Za kotarą wcale nie było
zaplecza. Pomieszczenie nie miało okna, oświetlała je jedynie mała lampka
dająca ciepłe światło, na środku stał stolik i dwa krzesła. Pod ścianami stały
komody i szafki, które jak na moje oko, były antykami. Dziewczyna zabrała z
półki świeczkę i postawiła ją na stole.
- Który
pierwszy? – zapytała uważnie nas obserwując – ten drugi musi wyjść.
Sam nie wiem
kiedy i dlaczego podniosłem rękę.
Amy’s POV:
Siedziałam na wilgotnych kamiennych
schodach. Zwiewna, błękitna sukienka z organzy i tiulu powiewała na wietrze
łaskocząc moje uda. Była chłodna, lipcowa noc ale ja nie zwracałam uwagi na
gęsią skórkę, która oplotła moje drobne ciało. Pojedyncza łza wydrążyła
niewidoczną rynnę w zaróżowionym policzku skapując następnie na bogato zdobiony
marszczeniami dekolt sukienki. Sięgnęłam do chabrowej kopertówki i wyciągnęłam
z niej chusteczkę. Po chwili wahania otworzyłam ją jeszcze raz i, przejrzawszy
zawartość, odnalazłam zapalniczkę i papierosa. Odpaliłam. Zaciągnęłam się.
Uczucie chwilowej ulgi pojawiło się natychmiast. Gorzko się do siebie
uśmiechnęłam. Tak dawno nie miałam papierosa w ustach. Podniosłam się. Wysokie
szpilki utrudniały złapanie równowagi na kamiennych kostkach, którymi wyłożono
schody –zachwiałam się.
- Cholerny
Lanvin! – zaklęłam, gdy zorientowałam się, że wstając naderwałam obcasem błękitny
materiał. Nie była to byle jaka sukienka i wcale nie chodziło o jej wyjątkowość
ze względu na projektanta…
- Znowu się
czegoś o Tobie dowiaduję – dobiegł głos zza moich pleców. Chłopak uśmiechał się
przyjaźnie wskazując na papierosa.
Pospiesznie
otarłam łzy wolną dłonią. Dyskretnie rozejrzałam się dookoła – byliśmy sami.
-Skąd się tu
wziąłeś? Śledzisz mnie?
Bez słowa
wyciągnął z kieszeni paczkę czerwonych
Marlboro i odpalił papierosa. Lekko się do mnie uśmiechnął.
- Jestem Justin
– wyciągnął dłoń z rozbawieniem wpatrując się w moją nieco zirytowaną i
zaskoczoną minę.
- Amy – rzuciłam
podając mu rękę. Nie potrafiłam stwierdzić co z tym chłopakiem było nie tak, z
jednej strony porażająco przystojny i czarujący, z drugiej ironiczny i
cyniczny.
- Nie powinnaś
wziąć taksówki? – spytał przyglądając mi się - trochę wypiłaś.
- A Ty co?!
Sprawdzasz słuszność mojej teorii, że po tequili dziewczyny stają się
łatwiejsze?! - odparowałam. Może i miał
racje, może i trochę mi w głowie szumiało, ale to nie była jego sprawa.
- Nie miałbym
nic przeciwko…- urwał przeczesując dłonią lśniące kasztanowe włosy – ale tak
się składa, że mam parę rzeczy na głowie.
Stałam chwile
bacznie się w niego wpatrując. Zastanawiało mnie skąd u niego tyle pewności
siebie. Znałam ten typ facetów – przebierających w dziewczynach i obrzydliwie
wpatrzonych w siebie.
- Dobranoc
Justin – odwróciłam się i zaczęłam iść przed siebie.
Nie obejrzałam
się, żeby sprawdzić czy dalej tam stał, mimo iż, to prawda-kusiło mnie
niesamowicie. Odpaliłam kolejnego papierosa. Chłodne powietrze rozkosznie mieszało
się z dymem a ja zapominałam powoli o otaczającym mnie świecie. Szłam przed
siebie jakby moje nogi znały kierunek. Nie wiem kiedy znalazłam się w swoim
łóżku.
Znów znalazłam się na owych kamiennych
schodach. Tym razem nie siedziałam tam jednak sama. Justin właśnie odpalał mi
papierosa. Tym razem również, na moich policzkach nie było żadnych łez –
przynajmniej do czasu. Chłopak nachylił się i przycisnął swoje wargi do moich
łącząc je w namiętnym pocałunku. Nie pozostałam mu dłużna i całowałam go z równym
zaangażowaniem. Nasze ręce kreśliły niezdefiniowane kształty błądząc po
ramionach, plecach, udach… Nagle jednak Justin oderwał się ode mnie a następnie
wstał i bez słowa ruszył przed siebie zostawiając mnie znowu samą, zupełnie
zdezorientowaną. Moje oczy zrobiły się wilgotne, a już po chwili zaczęły sączyć
się z nich słone łzy. Płakałam a niezidentyfikowany ból rozrywał mi serce. Moje
łydki zaczynały mrowić i nie potrafiłam się podnieść, siedziałam więc i
płakałam jak dziecko. Nagle podłoże zaczęło się trząść a później zapadać.
Zapadnia, utworzona przez stopnie na których siedziałam, spowodowała, że
zaczęłam spadać w ciemność, mrok. Spadałam coraz głębiej i głębiej, nie widząc
już kompletnie nic.
- Amy! Amy!
Obudź się!
Otworzyłam oczy.
Oślepiło mnie jasne, ostre światło wpadające przez duże okno, które ktoś
najwyraźniej odsłonił. Rozmyte kształty powoli zaczynały układać się w
konkrety. Znajome błękitne roześmiane oczy, blond czupryna w nieładzie i ta
cudowna woń męskich perfum. Ciepła dłoń dotknęła mojego czoła a później
policzka.
- Wszystko w
porządku?! Krzyczałaś - w błękitnych oczach pojawiła się troska.
- Nick…nic mi
nie jest. Jedyne czego mi trzeba to końska dawka kofeiny - powiedziałam
przeciągając się.
- Ristretto raz!
– chłopak przesadnie zaintonował stylizując głos na włoskiego kelnera i zniknął
w kuchni.
Aromatyczny
zapach kawy pomógł mi zwlec się z łóżka. Narzuciłam na siebie limonkowy
jedwabny szlafrok i poczłapałam niesiona smakowitą wonią. Gdy usiadłam przy niewielkim
kuchennym stole blondyn postawił przede mną talerz z croissantami i konfiturą
malinową oraz duży kubek. Podziękowałam mu promiennym uśmiechem. Usiadł
naprzeciwko wpatrując się we mnie z zaciekawieniem.
- Już zdążyłam
się ubrudzić..? – spytałam biorąc kęs rogalika, gdy jego świdrujący wzrok nie
ustępował.
- Nie graj na
zwłokę. O której wróciłaś i jakim cudem trafiłaś kluczem do zamka w takim
stanie? – oparł brodę na ręce i uśmiechnął się do mnie groźnie.
- Nie pamiętam
nawet drogi do domu, więc nie pytaj kiedy i jak…i nie, nie komentuj! –
podniosłam nieznacznie głos. Pociągnęłam łyk kawy – a Ty gdzie się podziewałeś?
Szybko zniknąłeś mi z oczu.
- Podobnie – nie
pytaj – uciął krótko.
- Co Wy tacy
skacowani? – do pomieszczenia wpadła, jak zawsze, pełna energii Jasmine. Ta
dziewczyna nigdy nie mówiła „dość”. Potrafiła imprezować całą noc a następnego
dnia funkcjonować zupełnie normalnie i
na dodatek wieczorem jeszcze gdzieś wyskoczyć. Zarażała swoim optymizmem
i energią – kochaliśmy ją za to. Co do jej imienia to było w 100% trafione – dziewczyna wyglądała
jak żywcem wyrwana ze słynnej disnejowskiej bajki, tyle że uwspółcześnionej.
- Ciiiszej Jas!
– warknął Nick łapiąc się za głowę- to boli!
Jej perlisty
śmiech wypełnił pomieszczenie. Sięgnęła po ulubiony czerwony kubek i nalała
sobie kawy.
- Tom też tam
wczoraj był, prawda? – zapytała nagle Jasmine poważniejąc.
- Skąd Ty…?! –
do moich oczu napłynęły łzy na samo wspomnienie.
- Widzieliśmy
Was… a potem jak siedziałaś z tym chłopakiem przy barze- dołączył się Nick.
- Tom znowu
próbował, no wiecie, wytłumaczyć się i tak dalej… a Justin po prostu pił ze mną
tequilę bo się nawinął – wzruszyłam ramionami udając obojętność. W
rzeczywistości jednak, ani jeden ani drugi nie był mi obojętny… Tom był
miłością mojego życia, a przynajmniej tak mi się wydawało, ale Justin, którego
właściwie nie znałam, potrafił intrygować. Byłam niemal pewna, że jeszcze się
spotkamy.
- Dupek, jak on
może…- zaczął Nick coraz bardziej zdenerwowany.
- Przestań,
widzisz jak ona reaguje! – szybko uciszyła go Jasmine kładąc mi rękę na
ramieniu.
- Wszystko jest
okey – wymuszony uśmiech zagościł na mojej twarzy. Wstałam od stołu i zniknęłam
za drzwiami mojej sypialni. Oparłam się o nie biorąc głęboki oddech. Nie mogłam
pozwolić przejąć tym myślom kontroli nad moim życiem – skupianie się na tu i
teraz wydawało się być jedynym rozsądnym rozwiązaniem.
***
No i jest pierwszy rozdział! Miałam w planie dodać go jak już dostanę nowy szablon, ale nie wiem jak długo będę musiała na niego jeszcze poczekać. Jeśli wyłapiecie jakieś błędy, to za nie przepraszam. Czekam na Wasze opinie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz