wtorek, 15 lipca 2014

First encounter with the truth...

Justin’s POV:

            - Jesteś pewny, że to tutaj? – zerkałem to na Josha to na szklane drzwi witryny sklepowej. Kolorowy szyld sugerował, że stoimy przed sklepem z ekologiczną żywnością a nie żadną komnatą magii. W duchu miałem nadzieję, że seksowna wróżka Blair tak naprawdę istnieje tylko w głowach niezaspokojonych nowojorczyków. Łudziłem się, że ominie mnie ta cała szopka z cyklu „wybierz kartę…”.
-Stary mówię Ci, że to tutaj! – zapewnił mnie po uprzednim zerknięciu na karteczkę z adresem – Zapytamy!
No i ruszył przed siebie. Co miałem zrobić? Nie mogłem puścić go tam samego. Josh był moim najlepszym przyjacielem od zawsze, a dokładniej odkąd w wieku 10lat przeprowadziłem się z rodzicami do Nowego Jorku. Wiele razem przeszliśmy, a co za tym idzie, ufałem mu bezgranicznie.
            Wnętrze niczym się nie wyróżniało. Skrzynki warzyw ekologicznie hodowanych piętrzyły się wzdłuż zielonych ścian ustępując dalej miejsca półkom z bezglutenowymi produktami i bezcukrowymi przekąskami.
- Nie sądziłam, że zdecydujecie się wejść. Mogę w czymś pomóc? Wyglądacie na przerażonych, chłopcy – powiedziała dziewczyna, która niespodziewanie wysunęła się zza kotary, za którą prawdopodobnie było zaplecze. Iskierki rozbawienia tańczyły w jej dużych niebieskich oczach. Żaden z nas nie miał wątpliwości, kogo mieliśmy w tym momencie przed sobą. Jej długie blond włosy otulały jej nagie ramiona. Dopasowane ubrania podkreślały jej zgrabne kształty. Uśmiech błąkający się po twarzy dodawał jej uroku i przełamywał tajemniczą aurę, która ją otaczała. Onieśmielała.
- Słyszeliśmy, że potrafisz wróżyć. Jesteśmy ciekawi co nas czeka…- mój kumpel całe szczęście w porę się opanował i przemówił.
Dziewczyna spoważniała. Podeszła do drzwi i przekręciła w nich klucz zamykając naszą trójkę wewnątrz. Skinęła na nas ręką zachęcając do pójścia za nią. Za kotarą wcale nie było zaplecza. Pomieszczenie nie miało okna, oświetlała je jedynie mała lampka dająca ciepłe światło, na środku stał stolik i dwa krzesła. Pod ścianami stały komody i szafki, które jak na moje oko, były antykami. Dziewczyna zabrała z półki świeczkę i postawiła ją na stole.
- Który pierwszy? – zapytała uważnie nas obserwując – ten drugi musi wyjść.
Sam nie wiem kiedy i dlaczego podniosłem rękę.

Amy’s POV:

            Siedziałam na wilgotnych kamiennych schodach. Zwiewna, błękitna sukienka z organzy i tiulu powiewała na wietrze łaskocząc moje uda. Była chłodna, lipcowa noc ale ja nie zwracałam uwagi na gęsią skórkę, która oplotła moje drobne ciało. Pojedyncza łza wydrążyła niewidoczną rynnę w zaróżowionym policzku skapując następnie na bogato zdobiony marszczeniami dekolt sukienki. Sięgnęłam do chabrowej kopertówki i wyciągnęłam z niej chusteczkę. Po chwili wahania otworzyłam ją jeszcze raz i, przejrzawszy zawartość, odnalazłam zapalniczkę i papierosa. Odpaliłam. Zaciągnęłam się. Uczucie chwilowej ulgi pojawiło się natychmiast. Gorzko się do siebie uśmiechnęłam. Tak dawno nie miałam papierosa w ustach. Podniosłam się. Wysokie szpilki utrudniały złapanie równowagi na kamiennych kostkach, którymi wyłożono schody –zachwiałam się.
- Cholerny Lanvin! – zaklęłam, gdy zorientowałam się, że wstając naderwałam obcasem błękitny materiał. Nie była to byle jaka sukienka i wcale nie chodziło o jej wyjątkowość ze względu na projektanta…
- Znowu się czegoś o Tobie dowiaduję – dobiegł głos zza moich pleców. Chłopak uśmiechał się przyjaźnie wskazując na papierosa.
Pospiesznie otarłam łzy wolną dłonią. Dyskretnie rozejrzałam się dookoła – byliśmy sami.
-Skąd się tu wziąłeś? Śledzisz mnie?
Bez słowa wyciągnął z kieszeni  paczkę czerwonych Marlboro i odpalił papierosa. Lekko się do mnie uśmiechnął.
- Jestem Justin – wyciągnął dłoń z rozbawieniem wpatrując się w moją nieco zirytowaną i zaskoczoną minę.
- Amy – rzuciłam podając mu rękę. Nie potrafiłam stwierdzić co z tym chłopakiem było nie tak, z jednej strony porażająco przystojny i czarujący, z drugiej ironiczny i cyniczny.
- Nie powinnaś wziąć taksówki? – spytał przyglądając mi się -  trochę wypiłaś.
- A Ty co?! Sprawdzasz słuszność mojej teorii, że po tequili dziewczyny stają się łatwiejsze?!  - odparowałam. Może i miał racje, może i trochę mi w głowie szumiało, ale to nie była jego sprawa.
- Nie miałbym nic przeciwko…- urwał przeczesując dłonią lśniące kasztanowe włosy – ale tak się składa, że mam parę rzeczy na głowie.
Stałam chwile bacznie się w niego wpatrując. Zastanawiało mnie skąd u niego tyle pewności siebie. Znałam ten typ facetów – przebierających w dziewczynach i obrzydliwie wpatrzonych w siebie.
- Dobranoc Justin – odwróciłam się i zaczęłam iść przed siebie.

Nie obejrzałam się, żeby sprawdzić czy dalej tam stał, mimo iż, to prawda-kusiło mnie niesamowicie. Odpaliłam kolejnego papierosa. Chłodne powietrze rozkosznie mieszało się z dymem a ja zapominałam powoli o otaczającym mnie świecie. Szłam przed siebie jakby moje nogi znały kierunek. Nie wiem kiedy znalazłam się w swoim łóżku.

Znów znalazłam się na owych kamiennych schodach. Tym razem nie siedziałam tam jednak sama. Justin właśnie odpalał mi papierosa. Tym razem również, na moich policzkach nie było żadnych łez – przynajmniej do czasu. Chłopak nachylił się i przycisnął swoje wargi do moich łącząc je w namiętnym pocałunku. Nie pozostałam mu dłużna i całowałam go z równym zaangażowaniem. Nasze ręce kreśliły niezdefiniowane kształty błądząc po ramionach, plecach, udach… Nagle jednak Justin oderwał się ode mnie a następnie wstał i bez słowa ruszył przed siebie zostawiając mnie znowu samą, zupełnie zdezorientowaną. Moje oczy zrobiły się wilgotne, a już po chwili zaczęły sączyć się z nich słone łzy. Płakałam a niezidentyfikowany ból rozrywał mi serce. Moje łydki zaczynały mrowić i nie potrafiłam się podnieść, siedziałam więc i płakałam jak dziecko. Nagle podłoże zaczęło się trząść a później zapadać. Zapadnia, utworzona przez stopnie na których siedziałam, spowodowała, że zaczęłam spadać w ciemność, mrok. Spadałam coraz głębiej i głębiej, nie widząc już kompletnie nic.

- Amy! Amy! Obudź się!
Otworzyłam oczy. Oślepiło mnie jasne, ostre światło wpadające przez duże okno, które ktoś najwyraźniej odsłonił. Rozmyte kształty powoli zaczynały układać się w konkrety. Znajome błękitne roześmiane oczy, blond czupryna w nieładzie i ta cudowna woń męskich perfum. Ciepła dłoń dotknęła mojego czoła a później policzka.
- Wszystko w porządku?! Krzyczałaś - w błękitnych oczach pojawiła się troska.
- Nick…nic mi nie jest. Jedyne czego mi trzeba to końska dawka kofeiny - powiedziałam przeciągając się.
- Ristretto raz! – chłopak przesadnie zaintonował stylizując głos na włoskiego kelnera i zniknął w kuchni.
Aromatyczny zapach kawy pomógł mi zwlec się z łóżka. Narzuciłam na siebie limonkowy jedwabny szlafrok i poczłapałam niesiona smakowitą wonią. Gdy usiadłam przy niewielkim kuchennym stole blondyn postawił przede mną talerz z croissantami i konfiturą malinową oraz duży kubek. Podziękowałam mu promiennym uśmiechem. Usiadł naprzeciwko wpatrując się we mnie z zaciekawieniem.
- Już zdążyłam się ubrudzić..? – spytałam biorąc kęs rogalika, gdy jego świdrujący wzrok nie ustępował.
- Nie graj na zwłokę. O której wróciłaś i jakim cudem trafiłaś kluczem do zamka w takim stanie? – oparł brodę na ręce i uśmiechnął się do mnie groźnie.
- Nie pamiętam nawet drogi do domu, więc nie pytaj kiedy i jak…i nie, nie komentuj! – podniosłam nieznacznie głos. Pociągnęłam łyk kawy – a Ty gdzie się podziewałeś? Szybko zniknąłeś mi z oczu.
- Podobnie – nie pytaj – uciął krótko.
- Co Wy tacy skacowani? – do pomieszczenia wpadła, jak zawsze, pełna energii Jasmine. Ta dziewczyna nigdy nie mówiła „dość”. Potrafiła imprezować całą noc a następnego dnia funkcjonować zupełnie normalnie i  na dodatek wieczorem jeszcze gdzieś wyskoczyć. Zarażała swoim optymizmem i energią – kochaliśmy ją za to. Co do jej imienia to  było w 100% trafione – dziewczyna wyglądała jak żywcem wyrwana ze słynnej disnejowskiej bajki, tyle że uwspółcześnionej.
- Ciiiszej Jas! – warknął Nick łapiąc się za głowę- to boli!
Jej perlisty śmiech wypełnił pomieszczenie. Sięgnęła po ulubiony czerwony kubek i nalała sobie kawy.
- Tom też tam wczoraj był, prawda? – zapytała nagle Jasmine poważniejąc.
- Skąd Ty…?! – do moich oczu napłynęły łzy na samo wspomnienie.
- Widzieliśmy Was… a potem jak siedziałaś z tym chłopakiem przy barze- dołączył się Nick.
- Tom znowu próbował, no wiecie, wytłumaczyć się i tak dalej… a Justin po prostu pił ze mną tequilę bo się nawinął – wzruszyłam ramionami udając obojętność. W rzeczywistości jednak, ani jeden ani drugi nie był mi obojętny… Tom był miłością mojego życia, a przynajmniej tak mi się wydawało, ale Justin, którego właściwie nie znałam, potrafił intrygować. Byłam niemal pewna, że jeszcze się spotkamy.
- Dupek, jak on może…- zaczął Nick coraz bardziej zdenerwowany.
- Przestań, widzisz jak ona reaguje! – szybko uciszyła go Jasmine kładąc mi rękę na ramieniu.

- Wszystko jest okey – wymuszony uśmiech zagościł na mojej twarzy. Wstałam od stołu i zniknęłam za drzwiami mojej sypialni. Oparłam się o nie biorąc głęboki oddech. Nie mogłam pozwolić przejąć tym myślom kontroli nad moim życiem – skupianie się na tu i teraz wydawało się być jedynym rozsądnym rozwiązaniem.




***
No i jest pierwszy rozdział! Miałam w planie dodać go jak już dostanę nowy szablon, ale nie wiem jak długo będę musiała na niego jeszcze poczekać. Jeśli wyłapiecie jakieś błędy, to za nie przepraszam. Czekam na Wasze opinie :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz